Nikt, kto nielegalnie obejrzał trzecią część "Niezniszczalnych" przed premierą, nie powinien mieć wyrzutów sumienia. Jest to jeden z tych filmów, które zawsze powinny być wykradane i wrzucane w sieć. Tak nakazywałoby dobre sumienie każdego, kto był zaangażowany w jego wyprodukowanie. Prawdziwym bowiem przestępstwem jest tworzenie beznadziejnych sequeli i żądanie zapłaty za możliwość ich obejrzenia.
W trzeciej części sagi Barney Ross (Stallone) podejmuje trudną decyzję o odświeżeniu składu Niezniszczalnych. W miejsce starych wyjadaczy (m.in. Statham) wprowadza świeżą krew (m.in. nikt godzien uwagi). Czy to dobry pomysł, gdy na horyzoncie pojawia się największy wróg (Mel Gibson)? Czy kogoś w ogóle obchodzi fabuła tego badziewia w PG-13?
Niezniszczalni byli dobrym pomysłem. Ale jako jeden film, nie jako trylogia. Raz można było znieść ten eksperyment z gabinetem figur woskowych w akcji, a nawet dobrze się przy nim bawić. I wzruszyć, wspominając dawne lata beztroskiego kina akcji.
Niestety, Sylvester, podobnie jak jego syn, nie zna umiaru. Rzekomo umiaru nie znał też Bruce Willis, przez co zrezygnowano z jego usług. I kto powiedział, że chciwość nie popłaca? Harrison Ford, który wtoczył się w jego miejsce swoim występem, grzebie resztki mojej sympatii dla jego osoby. Jest jeszcze gorszy niż w "Grze Endera" – sprawia wrażenie człowieka, który jest tam za karę.
O innych aktorach można pisać równie ciepło. Czego się spodziewać po Stallone'ach i Lundgrenach – wiadomo. W filmie pojawiają się jednak też nowe gęby. Duże wrażenie wywiera zwłaszcza debiutantka Ronda Rousey, gwiazda MMA. Jest ona zupełną odwrotnością słynnego już Najmana - znakomitego aktora, ale słabego zawodnika. Dość powiedzieć, że Ronda gra gorzej niż Najman walczy.
Szczególnym współczuciem wobec debiutantki wykazał się Antonio Banderas, który postanowił przerysować swoją postać do granic i wcielić się w postać typu Kota w Butach. Niestety, tutaj miał do czynienia z odrobinę słabszym scenariuszem i zamiast wyjść zabawnie, wyszło niedołężnie.
Film zdaje się wiedzieć, że jest słaby i próbuje pokazać, że ma do siebie dystans poprzez wymiany niezwykle ciętych ripost pomiędzy starszymi i młodszymi oraz liczne one-linery. W tym przypadku są one jednak tak naturalne jak proces starzenia się wielu aktorów w nim występujących, co tylko umacnia w przekonaniu, że "Niezniszczalni 3" to kupa.
Jeśli po tej farsie Stallone zdoła zmajstrować część czwartą, to doprawdy jest niezniszczalny.
PS. Pierwsze zdanie drugiego akapitu – znających gwarę śląską uspokajam: Stallone jest ubrany. Naciągnąłem trochę definicję sagi jako opisującej historię jakiejś rodziny.